Data utworzenia: 7 sierpnia 2023
Przeczytasz w 14 min
Zdobywała doświadczenie u najlepszych, sięgała po rozwiązania, których nikt w Polsce wcześniej nie odważył się wdrożyć. Jest częścią zespołu od początku istnienia firmy. Laboratorium in vitro budowała od podstaw, a dziś kieruje zespołem embriologów w Gdańsku, Warszawie i Wrocławiu. Poczytajcie, jak o swojej pracy z pasją opowiada dr hab. Joanna Liss, Kierownik Laboratorium in vitro oraz Banku Płodności INVICTA, Starszy embriolog kliniczny.
Trochę takich procedur, które zaczęliśmy wykonywać jako pierwsi w Polsce, było. INVICTA generalnie przez długi, długi czas była odbierana – i myślę, że do dziś tak jest – jako ośrodek, który opracowuje standardy i wdraża, czy też propaguje nowe rozwiązania. Wiem, że sporo klinik się na nas wzoruje, podpatruje to, jak pracujemy i w jaki sposób podchodzimy do rozwiązywania niektórych kwestii.
W embriologii nie istnieje coś takiego jak przygotowanie do zawodu. To nie jest tak, jak w innych obszarach, że człowiek może się wyszkolić, nauczyć pewnych wytycznych i według nich działać. W naszym Laboratorium pracują osoby, które z wykształcenia są biologami lub biotechnologami. Sposób, w jaki pracujemy i to, jak nasze Laboratorium jest zorganizowane, wynika z naszego doświadczenia, które zdobywaliśmy, ucząc się od najlepszych. Ja sama jeździłam na szkolenia do Hamburga, Sztokholmu, Nowego Jorku, czy Bolonii. Obserwowałam, jak pracuje się w tamtych laboratoriach. Bolonia zainspirowała nas do wdrażania nowych procedur. To były czasy (2003 r.), w których jako pierwsi w Polsce wdrażaliśmy procedurę mrożenia komórek jajowych. Pamiętam, że w tamtym momencie, jak wspominaliśmy o tych planach na spotkaniach branżowych, to nasze pomysły wzbudzały zdziwienie. Uważano, że to będzie niemożliwe. Koniec końców zrobiliśmy to i procedura działa do dziś. To taka nowość, do której zainspirowała nas właśnie Bolonia, bo to właśnie ten ośrodek był pionierem, jeśli chodzi o mrożenie komórek jajowych w Europie.
Druga bardzo duża i ważna gałąź, w której byliśmy pierwsi to diagnostyka preimplantacyjna. To my wdrożyliśmy diagnostykę preimplantacyjną jako pierwsi w Polsce (w 2005 r.). Od nas się zaczęło. Pamiętam te początki, zaczynaliśmy od chorób jednogenowych, czyli znanej diagnostyki w rodzinach i na bazie tego były projektowane protokoły postępowania, z wykorzystaniem wtedy bardzo prostych metod, które były dostępne i obowiązujące. Takie były początki.
Pomoc pacjentom to nasze podstawowe zadanie. Embriolodzy nie podchodzą do tego w kategoriach magii. Na pewno czujemy, że robimy coś wyjątkowego. Wiemy, że wykonujemy pracę, która nie jest dostępna dla wszystkich biologów, bo zawód, który wykonujemy, jest niszowy. Czujemy, że robimy coś wyjątkowego, ale jesteśmy też świadomi, że jesteśmy częścią całego procesu związanego z leczeniem niepłodności. W procesie „spełniania marzeń” jesteśmy jednym elementem większej, trudnej układanki, jaką jest leczenie niepłodności. Każdy element tej układanki musi do siebie pasować i musi pojawić się w odpowiednim momencie. Praca embriologa jest dużym puzzlem w tym procesie.
Według mnie nie. Emocje w mojej ocenie towarzyszą nam cały czas. Natomiast to, co jest istotne i czego każdy embriolog powinien się nauczyć, to umiejętność zachowania dystansu w różnych trudnych sytuacjach. Panowanie nad emocjami jest bardzo ważne – one są, nie wyzbędziemy się ich. Każdy z naszych pacjentów jest inny, każda sytuacja jest inna. W moim przypadku, po ponad 20 latach pracy w laboratorium, mogę powiedzieć, że emocje są nadal, a rutyna w tym zawodzie nie istnieje.
Moim zdaniem nie. Mimo że staż mam już długi i czasami sama o sobie mówię, że jestem dinozaurem INVICTY (nawet czepek laboratoryjny mam w dinozaury i bardzo go zresztą lubię). Każde zadanie, każda procedura ICSI u danego pacjenta, to wyzwanie. Każdy pacjent jest inny.
W embriologii nie mamy czegoś takiego, że możemy sobie przyrównać komórkę jednego pacjenta, do komórki innego pacjenta, pod kątem jakiegoś podobieństwa, czy potencjału tych komórek. Każda komórka jest inna, każdy plemnik jest inny. Często jest tak, że pracując przy mikroskopie, na bieżąco musimy podejmować decyzje, jak wykonać procedurę, który plemnik wybrać, czy też jak podejść do zakłucia danej komórki, bo może mieć ona jakieś swoje specyficzne cechy fizyczne.
Często jest też tak, że po zakończonym procesie ICSI z danego dnia, czy też w ogóle całym procesie, wracamy do domu i analizujemy w głowie to, co zadziało się w laboratorium. Nie ukrywam, że ja cały czas tak mam. Słucham moich koleżanek i kolegów, i wiem, że oni też tak mają. Śledzimy „swoje” komórki i zarodki. Obserwujemy, jak się rozwijają, jesteśmy ciekawi, czy z „naszej” blastocysty powstała ciąża i jak ta ciąża się rozwija. Obserwujemy ten proces i analizujemy go. Dlatego wydaje mi się, że słowo „rutyna” do nas nie pasuje.
Zdecydowanie, dlatego że u nas każdy dzień może przynieść ciekawe sytuacje. Są takie historie, które opowiadam moim młodszym koleżankom i kolegom, którzy dołączają do zespołu.
Jedna z tych historii dotyczy pary pacjentów, która dość długo starała się o dziecko. Problem polegał na tym, że partner pacjentki miał bardzo, bardzo słabe parametry nasienia. Pacjenci kilka razy podchodzili do procedury in vitro – z tego, co pamiętam mieli za sobą 8-9 nieudanych procedur. Podczas ich ostatniego podejścia, spędziłam przy mikroskopie ponad 6 godzin, szukając i wybierając plemniki. To było duże wyzwanie. Musiałam robić przerwy, żeby oczy miały szansę odpocząć. Efekt tej historii był jednak taki, że procedura zakończyła się sukcesem, a pacjentom urodziła się córeczka. Co ciekawe, po jakimś czasie Ci sami pacjenci wrócili do nas z chęcią starania się o kolejne dziecko. Jak to usłyszałam, to zrobiłam się blada 😉 Dla porównania mogę tylko powiedzieć, że średnio czas, który jest nam potrzebny na wykonanie procedury ICSI to około pół godziny, godzina. W tym przypadku potrzebowałam sześciu godzin i to było naprawdę wyczerpujące, ale my embriolodzy zawsze podchodzimy w taki sposób. Nie odpuszczamy. Szukamy tak długo, jak długo widzimy, że jest szansa. Takie mamy podejście, chcemy zmaksymalizować szanse na pozytywny przebieg leczenia.
Zawód embriologa jest zawodem wyjątkowym i bardzo wymagającym. Tak uważam.
W naszej pracy nie ma weekendów i nie ma świąt. Musimy być bardzo dobrze zorganizowani, dlatego że musimy dostosować się do cyklu leczenia pacjentek. Lekarz zleca zabieg i pobiera komórki jajowe, a wtedy my zaczynamy swoją pracę. To oznacza, że jeśli komórki zostaną pobrane np. w piątek, my pracujemy dalej, w sobotę, niedzielę. W związku z tym, na pewno mogę powiedzieć, że ta praca jest wymagająca.
Embriolog powinien być spostrzegawczy, bystry, mieć dobre oko – to jest istotne, bo pracujemy ze sprzętem optycznym. Ważne są też zdolności manualne, dlatego że pracujemy z manipulatorami i jest to praca bardzo precyzyjna. Tu mogę opowiedzieć anegdotę, którą pamiętam z jednej z rekrutacji. Często pytam kandydatów, jak wygląda u nich kwestia sprawności manualnych, czy ręka się nie trzęsie, bo te mikro ruchy w naszym zawodzie są bardzo istotne. Jedna z kandydatek powiedziała, że hobbystycznie składa modele czołgów – bardzo małe i wymagające dużej precyzji. Pracuje u nas do dziś 😊
My, embriolodzy, musimy oczywiście mieć też tę wiedzę, która jest nam niezbędna – znać wszystkie procesy i zjawiska dotyczące komórek i zarodków, które obserwujemy na co dzień pod mikroskopem i umieć je odpowiednio zinterpretować. Embriolog powinien być osobą, która chce stale się rozwijać, poszerzać swoją wiedzę i podnosić kwalifikacje praktyczne i teoretyczne.
To, o czym na pewno warto pamiętać, to fakt, że embriolog pracuje pod presją czasu. W laboratorium nie możemy pozwolić sobie na odłożenie pracy na później. Pracując pod presją czasu, musimy być zatem odporni na stres.
Zdecydowanie tak. Chociaż myślę, że często ta nasza dociekliwość może być uciążliwa dla otoczenia. My, embriolodzy, często możemy być postrzegani, jako osoby upierdliwe w kontakcie z personelem Kliniki, bo ciągle czegoś chcemy, ciągle czegoś nam brakuje, nieustannie dopytujemy o różne rzeczy. Na naszą obronę mogę powiedzieć, że to wynika z tego, że zależy nam na tym, żeby w całym procesie leczenia wszystko było jasno zdefiniowane. Musimy mieć jasne wytyczne i rzetelne informacje, żeby cały proces przebiegł tak, jak powinien. Jesteśmy tak naprawdę na końcu procesu związanego z leczeniem niepłodności i musimy mieć wszystkie niezbędne informacje, a jest ich jednak sporo.
Natomiast co do mojej dociekliwości, to też pewnie trochę wywodzi się u mnie stąd, że początkowo myślałam o pracy w obszarze medycyny sądowej. Zadziało się inaczej, ale ta skrupulatność i dociekliwość zostały i są mi pomocne. Większość osób, które pracują w naszym Laboratorium in vitro też takie cechy posiada i to na pewno jest dla nas wartością.
Ta praca mnie odstresowuje i pozwala mi się rozwijać, bo cały czas muszę śledzić to, co dzieje się w literaturze fachowej. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym spocząć na laurach i przestać działać, stąd też ta moja naukowa droga. Praca na uczelni pozwala mi dzielić się wiedzą teoretyczną, ale też doświadczeniem, które zdobyłam w zakresie zapłodnienia pozaustrojowego. To ważne, bo wbrew pozorom mity na temat in vitro cały czas krążą. Wierzę, że dzięki tej roli, którą pełnię na uczelni, będę mogła choć trochę przyczynić się do obalania tych mitów.
W kontekście prac magisterskich, czy licencjackich, lubię to, że czasem udaje mi się w studentach zaszczepić takiego bakcyla naukowca i później moi studenci zostają na uczelni, żeby rozwijać się dalej lub realizują projekty i działają dalej w obszarze niepłodności. Poza tym, w tematach prac, które proponuję, poruszamy kwestie związane z udoskonalaniem pewnych obszarów, czy też próbą poszukiwania odpowiedzi na pytania, z którymi borykamy się na co dzień w dziedzinie zapłodnienia pozaustrojowego. Myślę, że to może być dla moich studentów ciekawe.
Oczywiście, na początku musimy przejść przez część teoretyczną związaną z embriologią i ja wiem, że to dla młodych może być nudne, ale żeby iść dalej – poznać fizjologię i odkryć tajniki pracy w laboratorium, musimy mieć to zaplecze zrealizowane. Wiem też od studentów, że fajne i cenne jest dla nich to, że dzięki uprzejmości Laboratorium Analitycznego, jak również Biologii Molekularnej, mogą zajrzeć do nas i zobaczyć, jak pracujemy. To duża wartość dla nich.
Dla części osób, które mnie znają, nie będzie to nowość, a dla części może będzie, ale ja uwielbiam taką dziedzinę sportu, jaką jest cukiernictwo. Pieczenie, czy też kreowanie jakiś nowych pomysłów na różne ciasta, desery to jest coś, co pozwala mi znaleźć upust w emocjach po całym tygodniu pracy. Często z pozytywnym efektem, wnosząc po informacjach zwrotnych od degustatorów 😊 W związku z tym, może kiedyś otworzę swoją cukiernię?
A poza tym, mam całkiem fajny kontakt ze zwierzętami. Sama posiadam dwa psy i dwa koty, no i ta relacja z nimi, długie spacery, pozwalają mi złapać oddech i naładować baterie.